Jarosław Flis Jarosław Flis
2511
BLOG

Prezydenci, partie, partnerstwo

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 13

Papieże z ojca na syna żyli w celibacie - ten stary "humor zeszytów" przychodzi mi na myśl, gdy trzeba opisać relacje pomiędzy prezydentami największych miast a partiami. Wielu zachwyca się samorządową "bezpartyjnością", biorąc za dobrą monetę każdą oficjalną deklarację o braku związku między włodarzem miasta a ogólnopolskimi ugrupowaniami. Ten zachwyt popchnął nawet rządzącą partię do odżegnania się od polityki w swoim haśle wyborczym (więcej na ten temat tu). Problemowi warto się przyjrzeć bez naiwnych uogólnień. Dlatego analizy "Rzeczpospolitej" (tu) i 'Wyborczej" (tu) wymagają uzupełnienia o szczegółowe dane na temat historii i przejawów takich powiązań.
Gąszcz faktów pozwoliłem sobie zestawić w tabelce. Przedstawia one sytuację w 25 kluczowych polskich miastach (w zasadzie są to miasta największe, z niejakim odstępstwem na rzecz Zielonej Góry, Gorzowa Wielkopolskiego i Płocka kosztem części miast śląskich).
Na początek kilka słów wyjaśnienia. Terminem "inkumbent" (z łaciny, używany powszechnie w angielskim, przejęty też przez chorwacki) określać będę kandydata aktualnie sprawującego urząd - zwycięzcę poprzednich wyborów. To zjawisko na tyle istotne dla sprawy, że wymaga osobnego terminu.
Przez "poparcie pierwotne" rozumiem to udzielone przy pierwszym objęciu urzędu (choć jest tu parę dyskusyjnych subtelności). Czarnym tłem wyróżniono poparcie niejednoznaczne - start pod własnym szyldem przy oficjalnym poparciu partii, rezygnację z wystawiania kontrkandydata przez partię bliską środowiskowo lub też zalegalizowany bunt człowieka związanego z daną partią. Tu najlepszym przykładem jest sytuacja prezydenta Zalewskiego w Toruniu. Ciemnoszarym tłem wyróżniono rozejście się dróg prezydenta i popierającej go partii przed wyborami 2006 roku. Jasnoszarym - przed obecnymi wyborami.
Kolejne trzy kolumny pokazują, które partie wystawiają swoich kandydatów w obecnych wyborach, kandydatów nie będących inkumbentami. Czarnym tłem wyróżniono przypadki jednoznacznego poparcie inkumbenta, szarym - poparcia cichego lub "przez odpuszczenie". Następna kolumna podaje status zwycięzcy z roku 2006. Kandydat "międzypartyjny" to taki, który jest popierany przez dwie partie (przypadki Wrocławia i Kielc). Quazi-partyjny to kandydat z poparciem niejednoznacznym danej partii. Kandydat postpartyjny to taki, który miał wcześniej poparcie danej partii, lecz ich drogi się rozeszły i partia wystawiła przeciw niemu kontrkandydata. Wszystkie takie przypadki dotyczą inkumbentów, więc tej cechy już nie podkreślano.
Wreszcie ostatnia kolumna dookreśla status obecnego inkumbenta. Ciemnoszarym tłem wyróżniono przypadki głębokiej zmiany statusu od ostatnich wyborów. Jasnoszarym - płytkiej zmiany.
 
Jak widać, nie ma w tych 25 miastach żadnego przypadku panieńskiej czystości. Kandydaci określający swój stan jako "wolny" są albo "po przejściach" albo pozostają z partiami w "związkach niesakramentalnych" czy zgoła "nieformalnych". Odcieni jest tu wiele i każda historia jest inna. Przypomina to jednak klimatem brazylijski tasiemiec, nie zaś bajeczkę dla grzecznych dzieci o szlachetnej pannie i niecnych konkurentach dybiących na jej niewinność. Nie chcę przez to powiedzieć, że ogólnopolskie partie jako konkurenci są szczególnie cni. Oj, daleko im od tego. Jednak najwyraźniej bez nich nie da się objąć prezydenckiego urzędu, choć można go bez nich utrzymać całkiem łatwo.
Jak starania poszczególnych partii wyglądają we wzajemnym porównaniu i jak się zmieniają w czasie? Obrazuje to kolejna tabela. W górnej części stan obecny, w dolnej - zestawienie wyników w 2006 roku. Wiersze "łączne poparcie" i "sukces partii" pokazują wszystkie przypadki z wyłączeniem kandydatów postpartyjnych.
 
Jak widać,  w 2006 roku PO mogła się poczuwać do sukcesu w 11 z rzeczonych 25 miast. 3 postpartyjnych zwycięzców było z nią w przeszłości związanych. Dziś tylko czwórka z faktycznie popieranych wtedy kandydatów ma jej poparcie, natomiast wszyscy postpartyjni prezydenci mieli je w przeszłości. Do tego dwóch z takich kandydatów otrzymało poparcie lub przyzwolenie konkurentów - w Gdyni PiS a w Bielsku-Białej SLD.
Drogi PiS i prezydentów wspieranych wspólnie z PO - Wrocławia i Kielc - już się rozeszły, lecz za to partia pogodziła się z dominacją inkumbenta nie tylko w Gdyni, lecz i w Katowicach. Jak widać, to, że PO nie wygra w swoich matecznikach, jest dla głównej partii opozycyjnej wystarczającą pociechą. Z resztą straszenie swoich wyborców przez PO związkami takich prezydentów z PiS ma wszelkie cechy samospełniającej się przepowiedni. Po takich oskarżeniach układanie się z PO po wyborach nie będzie łatwe. PiS może liczyć, że prezydentom pozostanie zacieśnienie więzi z nim.
Można oczywiście uznać, że PO poświęca swój prestiż na rzecz standardów demokratycznych - niech Szczurek, Dutkiewicz, Uszok i Lubawski nie żyją w przekonaniu, że nic im nie zagraża. Obawiam się jednak, że w grę wchodził tu raczej nadmierny apetyt na władzę, niż przekonanie o funkcjonalnym znaczeniu opozycji.
Natomiast lewica ewidentnie jest w awangardzie przemian obyczajowych - największa część popieranych przez nią inkumbentów, związków swoich nie formalizuje. Trudno to jednak wyjaśniać inaczej, niż umiarkowaną atrakcyjnością jej partyjnego poparcia. Część z tych związków jest niewiele więcej, niż słabo odwzajemnionym platonicznym uczuciem. Po co się ośmieszać i stawać w oficjalne konkury, gdy realnych szans się nie ma. Jednak tak, czy owak, SLD popiera prawie tylu urzędujących prezydentów, co PO i PiS razem wzięte. Coś to nie pasuje do przekonania o dominacji tych dwóch partii nad polską polityką.
Po co to całe zestawienie? Po pierwsze, by nabrać dystansu do oficjalnych deklaracji wszystkich uczestników gry. Takie zestawienie to też drobny przyczynek do rozgryzienia problemu, który mnie nieustannie nurtuje - jak jest naprawdę natura polskich partii. O co realnie zabiegają, czym dysponują, gdzie są ich największe słabości. CDN.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka