Jarosław Flis Jarosław Flis
1190
BLOG

Ordynacje i kalkulacje

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 27

Nie jestem zwolennikiem proponowanej zmiany ordynacji do Senatu. Bynajmniej nie dlatego, że uważam obecną ordynację za dobrą. Wręcz przeciwnie. Obecny sposób wybierania senatorów jest jednym z najgłupszych, jakie ludzkość wypróbowała. Czy to jednak znaczy, że trzeba to natychmiast zmieniać? Na co? W imię czego?
Nie znaczy to jednak zupełnie, że zgadzam się z tymi zarzutami, które opozycja podnosi przeciw tej zmianie. Wiele z tych argumentów uważam za zupełnie chybione - nie mające potwierdzenia z faktach lub o bardzo wątpliwych konsekwencjach, gdyby je brać na poważnie. Argumenty te mnie nie przekonują, bo mam przeciw tej zmianie wystarczająco argumentów własnych.
Co jest z Senatem nie tak? Pod argumentacją zwolenników zmiany, krytykującą obecny system, wypada się mi podpisać - spędziłem wiele godzin analizując jego działanie. Jeden artykuł już opublikowałem (The Senate 2007: Bloc Voting in Operation -  (w:) Polish Political Science Yearbook 2008, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2008, ss.57-75). W przygotowywanej książce będzie o tym ponad 30 stron - nie bardzo jest to tu jak wkleić.
Generalnie, system ten nadaje się tylko do jednego - bardzo ładnie na nim widać, jak reguły głosowania oddziałują na uczestników całego procesu - od partii, przez kandydatów, po wyborców. Każdego stawiają przed niebanalnym dylematem, każdego wodzą na pokuszenie. Jednak poza walorem dydaktycznym, bardzo trudno wskazać choć jeden czynnik, który ta ordynacja optymalizuje. Większość wyłania dość sztuczną i do tego pokrętnymi ścieżkami. Zostawia szczeliny mniejszym partiom, jednak gdzie i dlaczego, tego nie da się wyjaśnić w mniej niż kwadrans. Proporcjonalność wyników ma mniejszą niż we wszystkich znanych przypadkach ze wyjątkiem wyborów w Albanii w roku 2005 (po tych wyborach zmieniono tam ordynację). Nie skłania partii do integracji, tylko do kombinacji - kosmicznych i komicznych. Racjonalne zachowania kandydatów nie nadają się do omawiania na lekcji WOS - mogłyby podważyć do reszty wiarę w sens demokracji.
Co nie tak jest zatem ze zmianą?
System FPTP (pierwszy na mecie w okręgach jednomandatowych), który przegłosowała w senacie PO, ma swoje wady. Jednak na argument przeciw zmianie nie nadaje się twierdzenie o wzroście szans jakichś "Stokłosów" (te akurat są jakościowo większe w obecnym systemie senackim). Nie chodzi też o marginalizację mniejszych środowisk - ta wcale nie musi być bardziej nieuchronna niż w obecnym systemie. Rzeczywistym problemem jest to, że w systemie tym bardzo łatwo przewidzieć, kto gdzie wygra. W rezultacie walka o większość rozgrywa się tylko w ułamku okręgów. W pozostałych partie lokalnie zdominowane są skuteczne zniechęcane do mobilizacji swoich zasobów i swoich zwolenników. To zaś działa demoralizująco na samych zwycięzców. Ta demoralizacja odnosi się również do reguł wyłaniania kandydata przez dominującą w danym okręgu partię. Nie przez przypadek Wielka Brytania to jeden z najbardziej scentralizowanych krajów (pomijając oczywiście narodowościowe problemy).
Jak to jednak będzie wszystko działać w polskich realiach tego nie wiemy - wybory do Senatu mają mimo wszystko charakter drugorzędny. Nie decydują o tym, kto zostanie premierem. To zaś sprawia, że szereg sił i zjawisk, które albo łagodzą, albo usprawiedliwiają słabości FPTP w tych wyborach się nie pojawia. Oczywiście można powiedzieć, że to eksperyment. Jeśli tak, to na pewno za słabo przemyślany i przedyskutowany. Z tego, co wiem, nikt z inicjatorów nawet nie zadał sobie trudu by sprawdzić, jak wyglądałby partyjny skład Senatu, gdyby wprost przeliczyć wyniki jakichkolwiek wyborów na nowy system.
Jednak najważniejszy kontrargument to fakt, że ta zmiana napotyka ostry sprzeciw opozycji. Tak nie powinno się zmieniać ordynacji. Przykładem takiej zmiany było wprowadzenie blokowania list przez koalicję PiS-Samooobrona-LPR. Konfrontacyjne przepchnięcie czyni zmianę nietrwałą. Partyjna przepychanka zamyka oczy na istotne czynniki, o czym wtedy przekonał się boleśnie sam PiS.
Niestety, przeprowadzenie takiej zmiany może zablokować dyskusję nad innymi zmianami w przyszłości. Jest jeszcze jednym dowodem, że zmiany ordynacji są forsowane przede wszystkim w ramach międzypartyjnych podchodów - że są niczym więcej jak geszeftami na kilka mandatów. Negatywne efekty tej inicjatywy widać już po pojawieniu się wśród przeciwników argumentu odwołującego się wprost do obrony status quo jako takiego - tak jakby chory system był jakąkolwiek wartością. Szkoda, że sprawy obrały taki bieg po jednej i po drugiej stronie -  przecież w tym samym czasie całkowicie zgodnie uchwalono tyle innych zmian, choćby w wyborach gminnych.
Tym niemniej - nie będę płakał, gdy zmiana jutro przejdzie i nie będę płakał, gdy upadnie. Jeśli przejdzie, pośmieję się pewnie tylko trochę za rok, gdy zobaczymy wyniki - wspominając argumenty, które teraz padają. 

PS. Bardzo się dziwię emocjom, jakie wywołała u Krzysztofa Leskiego argumentacja senatora Witczaka w tej sprawie (tu). Szanowny Panie Krzysztofie - podane przykłady wcale nie są tak odległe od tezy, którą nazwał Pan "absurdalną". Rzecz badałem bardzo dokładnie. W okręgach dwumandatowych sprawa jest najprostsza. Tu średni wskaźnik wykorzystania głosów wynosi 79%. To zaś oznacza, że ciut ponad 40% wyborców oddało tylko jeden głos. Tak wiem - to jeszcze nie jest "przeważnie", ale to jest naprawdę bardzo dużo. Przy takiej skali zjawiska głupie 12% pustych kartek w wyborach do sejmików to naprawdę marginalny problem. W okręgach trójmandatowych wskaźnik wykorzystania głosów wynosi średnio 72,5%. Tu możliwych jest kilka wyjaśnień. Jednak pokazując problem obrazowo można przyjąć, że gdyby były tylko dwa wzory głosowania - albo oddaję 3 głosy, albo jeden - to znów wychodzi na to, że 40% wyborców głosuje według znanego z innych wyborów schematu, czyli stawia na kartce jeden krzyżyk, zamiast przysługujących trzech. Oczywiście, to nie musi wynikać z niewiedzy - za takim głosowaniem przemawia także bardzo świadome dostosowanie się do reguł tego systemu i zagłosowanie strategiczne w warunkach popierania tylko jednego kandydata. Szczegółowe analizy pokazują, że obydwa motywy wchodzą tu w grę. Jednak więcej przemawia za nieświadomością. Np. to, że każdy kolejny kandydat tej samej partii dostaje mniej głosów. Zaś co do absurdów, to proszę się zastanowić, jakie konsekwencje ma takie zjawisko dla strategii partii oraz wyników wyborów. Oczywiście będzie można o tym przeczytać, gdy wreszcie przestanę tracić czas na bloga, a zacznę siedzieć tylko nad brakującymi rozdziałami książki ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka