Jarosław Flis Jarosław Flis
1251
BLOG

JOW: Jak to chodzi w Chodzieży? Na czym stanęło w Redzie?

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 18

Marzenia i obawy są zwykle bardziej emocjonujące niż analiza faktów. Nie inaczej jest w przypadku zmiany systemu wyborczego. O ile mi wiadomo, nikt nie zajął się dotąd analizą, jak też działają JOW w gminach (a w każdym razie nikt na nic takiego się nie powoływał przy okazji prac nad Kodeksem Wyborczym). Zwykle kwituje się to tym, że w gminach to działa, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w przytłaczającej większości gmin nie stosowało się dotąd systemu FPTP, tylko głosowanie blokowe - wybory w okręgach wielomandatowych na podstawie kolejności (bo zdobywca np. piątego mandatu w takich wyborach nie podlega pod żadne znane mi rozumienie słowa "większość"). Jak działa głosowanie blokowe sprawdzałem i naprawdę trudno znaleźć bardziej idiotyczny system. Tym niemniej zbliżające się wybory senackie powinny skłaniać do sprawdzenia, jak naprawdę JOW radzi sobie w naszych warunkach - choćby w małej skali.
Przy okazji analizy wyników wyborów w gminach pod i nad ustawową granicą 20 tys. mieszkańców (różnice okazały się dalekie od oczywistości), znalazłem dwa takie miasta, gdzie występują wyłącznie JOWy - Chodzież i Redę. Jak to tam chodzi i na czym stanęło? Zapraszam na małą wycieczkę.
Na początek wyniki generalne w Chodzieży. Tradycyjne analizy politologiczne każą zestawić liczby głosów zdobytych przez kandydatów z danego komitetu z liczbą zdobytych mandatów. Wygląda to tak:
  
SLD, której kandydaci zdobyli sumarycznie najwięcej głosów, zdobyła 4 mandaty - dokładnie tyle, co komitet "Porozumienie Chodzież", którego kandydaci otrzymali jednak głosów dwukrotnie mniej. Najwięcej mandatów - prawie połowę - zdobyli kandydaci PO, choć padło na nich mniej głosów, niż na kandydatów SLD. Czy europoseł Janusz Wojciechowski powinien zacząć tropić tu jakiś "cud nad urną"? Powstrzymać go pewnie nie będę w stanie, lecz dla pozostałych wyjaśniający obrazek - wyniki w poszczególnych okręgach.
  Okręgi wysortowano według procentu głosów zdobytych przez kandydata "zwycięskiego" komitetu - SLD. Skąd tu cudzysłów? Bo jeśli przyglądnąć się bliżej, widać wyjaśnienie wcześniejszych wątpliwości - SLD przegrało z połączonymi siłami dwóch komitetów PO i PCh. Zabiegający o reelekcję burmistrz był w 2006 roku kandydatem firmowanym przez komitet "Porozumienie Chodzież" i popieranym przez PO - w 2010 już tylko pod tą drugą marką. W wyborach do rady oba komitety podzieliły się strefami wpływów. Wyjątek stanowił okręg 12, gdzie wystartowało dwóch niezależnych kandydatów - oni podzielili się z kolei głosami, dając mandat kandydatowi SLD z 36% poparcia (choć 8 jego kolegów z wyższym poparciem mandatu nie zdobyło). Pierwszy wykres można więc zinterpretować tak - sojusz PO i PCh, zdobywając 54% głosów, wywalczył 73% mandatów.
Gdy ktoś zapowiada, że JOW to przegnanie ogólnopolskich partii z samorządów i zrobienie miejsca dla niezależnych, indywidualnie zabiegających o mandat kandydatów, to przypadek Chodzieży trochę mu mało pasuje do obrazka. Czy mogą się jednak cieszyć ci, którzy liczą, że dzięki temu powstanie prawdziwie amerykański system dwupartyjny? Tu przykład jest może bliższy obietnic, lecz i na nim są wyraźne rysy - dlaczego PO i PCh nie wystartowały pod jednym szyldem? Jak wyglądały negocjacje dwóch komitetów o podział okręgów? Jak będą wyglądać następnym razem?
Trudno jednak na podstawie pojedynczego przypadku przewidywać cokolwiek, choć daje on na pewno przykład racjonalnej strategii (łącznie z pouczającym wyjątkiem od jej zastosowania). Gdy walka w JOW jest pojedynkiem dwóch wyraźnych opcji, rozstrzygnięcie jest bardziej czytelne niż w innych sytuacjach. Gdyby zdarzył się wśród czytelników ktoś z Chodzieży, chętnie też się dowiem, co się stało z PiS w tych wyborach. Czy zmieścił się w PCh, czy też sobie odpuścił - w 2006 roku jeszcze tu startował.
Sytuacja w Redzie jest znacznie bardziej zamglona. Poprzednie wybory burmistrza, po wyrównanej walce, wygrał Krzysztof Krzemiński, wystawiony przez komitet "Wspólna Reda", znów otwarcie deklarujący przynależność do PO. W 2010 wystartował już na czele komitetu pod własnym nazwiskiem. W wyborach burmistrza nie miał konkurenta. W wyborach redzkiej rady sytuacja wyglądała tak (KK - KW Krzysztofa Kamińskiego, WR - Wspólna Reda, R2010 - Reda 2010, OPM - Osiedle przy Młynie, PR - Pradolina Redy):
 Jakie są relacja starego komitetu burmistrza z nowym, o tym nie mam pojęcia. Nie ma jednak wątpliwości, że nowy komitet do niczego starego komitetu nie potrzebuje - na oko stary komitet jest pierwszym kandydatem na opozycję, choć być może taka rola przypadnie tylko radnemu z Osiedla przy Młynie (wątpię, bo takich zorientowanych tylko na lokalny problem pewnie łatwiej przekabacić na rzecz partii władzy).
Tu szczegóły niewiele mogą pomóc:
  Widać, że kandydaci Wspólnej Redy konkurują z komitetem burmistrza - choć nie wszędzie i nie zawsze jako pierwsza alternatywa. Ładu i składu w tym nie ma ni odrobiny. Mamy za to od razu przegląd przypadków - od bezkonkurencyjnego zwycięstwa, przez miażdżące, do zmagań w pięciokątach o różnych długościach boków. Gdzie tu się podziały środowiska związane z ogólnopolskimi partiami - odgadnąć jest trudniej niż w Chodzieży. W każdym razie tym razem PO i SLD pochowały swoje szyldy.
Generalnie - koordynacja liczby wystawianych kandydatów ma absolutnie kluczowe znacznie dla ostatecznego wyniku w FPTP. Na tą zaś składa się generalna siła danego komitetu, jego zdolności koalicyjne, siła lokalnych tożsamości i na koniec - choć nie najmniej ważne - siła osobistych ambicji i złudzeń. Tak czy inaczej, zapowiada się w wyborach senackich niezły młyn. I w tym roku i za cztery laty. W 2006 roku w Chodzieży w każdym okręgu startowało co najmniej 5 kandydatów. Cztery lata później lekcja została odrobiona prawie celująco - z punktu widzenia zrozumienia istoty systemu. Jakie na to wpłynęły siły? Jest tu co badać, jeśli tylko ktoś nie chce się poświęcać wyłącznie ekspresji swych emocji.

PS. Nie mogę sobie odmówić przytoczenia tu komplementu (nawet jeśli niezamierzonego), jakim redakcję TP obdarzył w GW prof. Andrzej Romanowski (tu całość), pisząc: Odtąd w "Tygodniku" nie było już cnotą zaangażowanie, walka o urzeczywistnienie ideałów, ekspresja własnych poglądów. Ideałem stał się równy dystans do stron konfliktu, (...).Czy redakcja jest blisko, czy daleko od tego ideału, to zawsze będzie przedmiotem dyskusji. Wypada jednak docenić samo twierdzenie o zmierzaniu w takim kierunku i to z tak krytycznych ust. Mam cichą nadzieję, że i moją skromną osobę uznał prof. Romanowski za podlegającą tej ocenie. Niezamierzone komplementy cenię najbardziej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka