Jarosław Flis Jarosław Flis
1420
BLOG

Jak zostać moralnym autorytetem

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 7

Odpowiedź na tytułowe pytanie dość zaskakująco wiąże się z pytaniem, czy Platformie opłaca się nowa ordynacja senacka. Odpowiedź na tak postawione pytanie, co uzgodniliśmy z red. Dorotą Kołakowską (tu), nie mieści się w ramach gazetowej notki. Na blogu zaś to i owszem.
O problemie najlepiej opowiedzieć na przykładzie. Jak powszechnie wiadomo, w poprzednim senacie zasiadł tylko jeden kandydat nie wystawiony przez ogólnopolskie partie - Włodzimierz Cimoszewicz. To osiągnięcie niewątpliwie wzmocniło jego pozycję. Czy nowy system zwiększy liczbę takich przypadków? Czy tacy kandydaci to największe zagrożenie dla senatorów PO?
Odpowiedź wymaga przypomnienia, nie w starym systemie (zwanym głosowaniem blokowym) wyborca miał tyle głosów, ile mandatów jest do obsadzenia w okręgu. Tyle tylko, że nie musiał ich wykorzystywać i mógł je swobodnie dzielić pomiędzy kandydatów różnych partii. Jak to wyglądało w praktyce można pokazać na przykładzie właśnie okręgu białostockiego. W okręgu tym do zdobycia były 3 mandaty senatorskie. Składa się on z aż 17 powiatów i miast, co daje okazję, by posłużyć się analizą regresji, przyjmując jako jednostkę obserwacji wyniki w jednym powiecie. Nie mącąc zbytnio szczegółami obliczeń, można na tej podstawie podjąć próbę oszacowania, co zrobili ze swoimi głosami wyborcy poszczególnych partii. Zacznijmy od PiS - co się stało z 300 możliwymi wskazaniami, którymi dysponowało modelowych 100 sejmowych wyborców tej partii pokazuje wykres.
  
Generalnie 2/3 wyborców PiS zagłosowało na kandydatów tej partii, jednak co piąty głos został odpuszczony (najpewniej z braku świadomości, że można ich oddać więcej niż w innych wyborach). Jednak może nawet 40% wyborców podzieliło swoje głosy, wskazując choć jednym z nich kandydata PSL, LPR, Samoobrony bądź UPR (to ci "inni"). Na skutek  odpuszczenia i dzielenia głosów, nawet najlepszy z kandydatów PiS zdobywa mniejszy procent poparcia, niż ma partia w wyborach sejmowych (32% wobec prawie 39%). Nie jest to wyjątek - to reguła widoczna w całym kraju.
Co można z tym zrobić - odpowiedź pokazuje identyczny wykres dla PO:
 
Platforma, zapobiegając rozproszeniu głosów, wystawiła tylko dwójkę swoich kandydatów. Procent wskazań jej najlepszej kandydatki w stosunku do głosów sejmowych jest wyraźnie wyższy, niż w przypadku PiS (to znów jest reguła w skali kraju, gdy partia wystawi mniej kandydatów). Cóż jednak mają począć wyborcy tej partii, świadomi swych możliwości, gdy na liście nie ma więcej jej kandydatów. 10% z nich odpuszcza (procent odpuszczonych jest wyższy, niż w PiS). Jednak reszta szuka kogoś, kogo mogłaby wskazać. I kogo znajdują? Jedynego w tym okręgu kandydata bez szyldu partyjnego. Podobnie jak w przypadku PiS część dzieli swe głosy oddając je na kandydatów innych partii. Jednak to Cimoszewicz jest głównym beneficjentem ograniczenia przez PO liczby kandydatów - ograniczenia jak najbardziej racjonalnego z punktu widzenia tej partii. Nie muszę chyba dodawać, że LiD i PSL też nie wstawiły kompletu kandydatów - każda z tych partii zadowoliła się tylko jednym z nich. Jeśli przyjąć szansę na pozyskanie "nadwyżkowych" głosów sejmowych wyborców tych trzech partii w proporcji LiD=1, PSL=0,75 i PO=0,5 to wynik Cimoszewicza na poziomie powiatów jest w prawie 90% wyjaśniany przez sejmowe poparcie dla tych trzech partii (na osi x tak obliczona "wyborcza baza", na osi y wynik kandydata):
 
Większe poparcie niż takie oczekiwania uzyskuje Cimoszewicz w powiatach południowo-wschodniej części województwa (gdzie ma swój matecznik), niższe - w okolicach Łomży, gdzie wyborcy PO i PSL są najwyraźniej bardziej prawicowi. Generalnie jednak takie wyliczenie różni się od ostatecznego wyniku o jakiś jeden procent. Cimoszewicz nikomu nie odebrał głosów - wygrał dzięki luce, którą stworzyły strategie PO, LiD i PSL. Pokonując kandydatów każdej z tych partii a przy okazji wypychając z podium jednego z kandydatów PiS. PO nic z tym zrobić nie może - gdyby wystawiła komplet kandydatów, efekt byłby najpewniej tylko taki, że trzeci mandat przypadłby PiS.
Jeśli zatem chce się zostać moralnym autorytetem, to trzeba bardzo uważnie wybierać okręg. Nie zrobił tego Marek Jurek - okręg piotrkowski był dwumandatowy (mniejsze rozproszenie głosów), dodatkowo to jeden z dwóch okręgów w skali kraju, gdzie wszystkie cztery partie wystawiły komplet kandydatów.  20% zdobyte przez  Marka Jurka to wynik bezpośredniego odbierania głosów kandydatom innych partii. W porównaniu z innymi okręgami jego start oznaczał obniżenie poparcia dla kandydatów PiS o 5%. W tak bezpiecznym miejscu nie miało to wpływu na ostateczny przydział mandatów, choć w innych  okręgach mogłoby być decydujące.  Tak, czy inaczej, w takim okręgu moralnym autorytetem się nie zostaje.
Co to jednak ma wspólnego z dylematem PO? Ano to, że w starym systemie kandydaci niezależni mają bez porównania łatwiej (co przecież nie znaczy, że ich szanse są znaczące). W walce na pierwsze wskazania, która toczy się w JOW, będzie im trudniej. Tym niemniej, PO złapała się w sidła własnych argumentów - jak się w kółko powtarza, bez żadnych dowodów, że w JOW głosuje się na osoby, nie na partie, to się nie trzeba dziwić, że ktoś w to uwierzył. Uwierzył i chce startować - to zaś jest już zagrożeniem dla  kandydatów PO. Nie ze względu na możliwość zwycięstwa niezależnych, lecz rozproszenia głosów i tym samym oddania pola kandydatom innych partii. Matematyka przemawiałaby więc za JOW, jednak psychologia - wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że nowy system jest nieoswojony i tylko z tego powodu budzić musi obawy. Jednak najśmieszniej będzie, jeśli rozbudzone przez zmianę nadzieje nie znikną wraz z powrotem do starego systemu, trafiając tylko na lepsze dla nich okoliczności. Byłaby to najsurowsza kara za próby partykularnego manipulowania prawem wyborczym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka