Jarosław Flis Jarosław Flis
814
BLOG

Waga spraw

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 11

Spory wewnątrz partii zawsze przyciągają uwagę mediów bardziej, niż spory pomiędzy partiami. Po części dlatego, że to ujawnianie spraw zakulisowych, po drugie - bo i u samych polityków wywołuje to żywsze emocje. Nie brakuje ostatnio takich przypadków - czy to całkiem otwartych, jak w PO, czy już przekształconych w spór międzypartyjny, jak w PiS/SP. W tym ostatnim sporze pojawił się dziś argument o konieczności demokratyzacji partii. Postulat ten roztrząsany był na konferencji ISP, która odbyła się w poniedziałek w Sejmie.
Przy okazji przygotowywania wystąpienia na konferencję, przyszło mi do głowy zrobienie zestawienia, które po raz kolejny pozwoliłoby przetestować tezę o tym, że nasza ordynacja nieuchronnie nakierowuje uwagę posłów ku rozgrywkom wewnętrznym. Chodzi o prześledzenie losów posłów poprzedniej kadencji, którzy zabiegali o reelekcję. Takich posłów było 189 w PO i 132 w PiS (licząc tylko tych, którzy startowali z tej samej partii i znów do Sejmu). Podzieliłem ich na pięć kategorii, w zależności od tego, czy zajmowali miejsca mandatowe oraz czy odnieśli sukces. Na wykresie wygląda to tak (zewnętrzny pierścień to PO, wewnętrzny to PiS):
  Ponad dwie trzecie posłów zajęło bezpieczne miejsca i z tych bezpiecznych miejsc dostało się do Sejmu. Gdzieś co dziesiąty (trochę więcej w PO niż w PiS) został umieszczony przez władze partii na miejscu, które nie powinno mu dać mandatu, lecz to nie przeszkodziło w jego ponownym zdobyciu. Całkiem podobnej liczbie to się jednak nie udało - umieszczenie na dalekim miejscu zostało potwierdzone przez wyborców i musieli sobie poszukać nowego zajęcia.
Niewiele mniej było takich, którzy owszem, dostali dobre miejsca, lecz poniżej nich znalazł się ktoś lepszy od nich w zdobywaniu poparcia. Stracili mandat, choć miało być inaczej. I wreszcie po 4 posłów w każdej partii padło ofiarą tego, co podobno w wyborach jest najważniejsze, czyli walki pomiędzy partiami. To znaczy, że zdobyliby oni mandat, gdyby partia dostała ich tyle, ile miała poprzednim razem. Ponieważ jednak dostała mniej, zabrakło właśnie dla nich.
Taki los był udziałem jednego na czterdziestu z ogółu walczących o reelekcję posłów wielkiej dwójki. Wśród przegranych takie przypadki to jeden na 7 do 10. Czyli z grubsza o rząd wielkości większa jest szansa, że poseł przegra za sprawą wewnętrznej rywalizacji, niż na skutek porażki międzypartyjnej. To oczywiście efekt stabilizacji na scenie politycznej. Lecz jak widać, stabilizacja międzypartyjna jest bez porównania większa od przewidywalności sytuacji wewnętrznej.
Cały czas się zastanawiam, kto na tym wszystkim korzysta. Liderzy partii mają posłów, którzy niczym się nie zajmują, tylko wewnętrznymi podchodami. Czy są z tego zadowoleni? Może cieszy ich obserwowanie tego politycznego ula, w którym nie robi się miodu, ale wszystko się nieustannie kotłuje? Może to im pozwala mieć wrażenie, że nad tym panują, bo wszyscy muszą zabiegać o ich względy? Może to jedyny sposób na integrację partii, jaki znają - w końcu ci umieszczeni na dalekich miejscach posłowie nie trzasnęli drzwiami, tylko liczyli, że może jednak dadzą radę się przebić. Niebezpodstawnie, nawet jeśli tylko w co drugim przypadku. Zagadka byłaby tylko ciekawostką, gdyby nie to, jak bardzo jest destrukcyjna dla całego zarządzania państwem.
I tylko na koniec - najzabawniejsze jest w tym podobieństwo sytuacji w obu partiach, które w opinii ich działaczy oraz kibiców po obu stronach, tak fundamentalnie się różnią. Jak widać, nie we wszystkim.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka