Jarosław Flis Jarosław Flis
6731
BLOG

Prezydenckie przymiarki

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 39

Medialna i polityczna baza urzędującego prezydenta zaczyna się chyba powoli orientować, że zbliżające się wybory nie będą spacerkiem, oj nie. Trochę pisałem o tym w poprzednim numerze Tygodnika. Dziś natomiast chciałbym tu przedstawić obliczenia, które za taką tezą stoją. Ich podstawą są wyniki wyborów sejmikowych i analogie do wyników w 2010 roku.

Wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich 2010 w dość prosty sposób da się wyprowadzić z wyników pierwszej. Najpierw konieczne jest rozdzielnie pozaparlamentarnej drobnicy - Olechowski dla Komorowskiego, reszta - Kaczyński. Decyzje elektoratu SLD i PSL można w uproszczeniu przedstawić tak - 7 z 10 wyborców lewicy wybiera jednak kandydata "Polski liberalnej", zaś 3 - "Polski solidarnej". Z wyborcami ludowców jest odwrotnie, choć w tych samych proporcjach. Tak zarysowana baza dwóch głównych oponentów znajduje swoje odzwierciedlenie w jesiennych wyborach samorządowych 2010. Gdyby ówczesny elektorat PSL i SLD podzielić w takich proporcjach i dodać do elektoratu dwóch głównych partii, otrzymalibyśmy dokładnie taki układ sił, jaki rozstrzygnął prezydencką drugą turę.

Taką samą drogę można przejść w drugim kierunku, przyjmując za punkt wyjścia wybory sejmikowe 2015. Trzeba co prawda uwzględnić "efekt książeczki", lecz w największym uproszczeniu można to zrobić tak, że 700 tysięcy głosów odejmuje się PSL i dorzuca wszystkim po tyle, ile wynosił ich oficjalny udział w całej puli. Ludowcy schodzą wtedy ciut poniżej 19%, zaś trzy pozostałe partie nieco zyskują.

Na wykresie pokazano oba takie wyliczenia - z rozbiciem elektoratu SLD i PSL na część liberalną (popierającą w drugiej turze kandydata PO) i solidarną (popierającą kandydata PiS). Na tej podstawie, stosując przeliczniki wyprowadzone z wyborów 2010, można oszacować wynik drugiej tury. To ostatnia kolumna po prawej.

przymiarki2015

Takie wyliczenie pokazuje, że urzędujący prezydent to ma tak jakby całkiem pod górkę. Na razie chyba niewiele wskazuje, by brał to sobie do serca. Wczytywanie się w dotychczasowe sondaże raczej go nie mobilizuje. Tym bardziej, że realne kompetencje i układ sił polityczno-personalnych skazały go na spędzenie minionych pięciu lat w mentalnej Spale. Wybory to jednak nie dożynki i nie da się wszystkiego tak wyreżyserować, by prezydentowi było miło. Już dziś widać symptomy trudności z jego powrotem do mniej ugładzonej rzeczywistości. Lekceważące wypowiedzi o konkurentach chluby nikomu nie przynoszą a zyski polityczne są z tego też wątpliwe.

Przewaga inkumbenta, rozpoznawalność i sympatia to niewątpliwe atuty, które pozostają w rękach Bronisława Komorowskiego. Mogą one przesądzić wynik wyborów, jeśli będzie miał jakiś pomysł jak nimi zagrać. Na razie jednak widać kłopoty całego obozu z rozpoznaniem, dlaczego tu nie "wystarczy być". Dlaczego takie działania, które przynoszą zachwyty, bądź choćby przyzwolenie, w trakcie sprawowania prezydenckiego urzędu, wcale nie muszą być dobrym pomysłem na sukces w dwuturowych wyborach.  Gdzie tkwi tu problem, napiszę następnym razem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka