Jarosław Flis Jarosław Flis
654
BLOG

Prezydenci, partie, partnerstwo - po pierwszej turze

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 4

Czy partie w miastach są w odwrocie, czy też wręcz przeciwnie - to pytanie wciąż nurtuje. Przed dwoma tygodniami (tu) próbowałem pokazać, jak niejednoznaczne są relacje pomiędzy urzędującymi prezydentami (dalej - inkumbentami) a partiami. Dziś zestawienie po pierwszej turze i porównanie z rokiem 2006 w wyróżnionych poprzednio 25 kluczowych miastach.
Mamy generalnie cztery sytuacje. Pierwsza grupa to inkumbeci "po przejściach" - muszą walczyć z konkurentami z wszystkich partii, choć kiedyś byli kandydatami popieranymi przez jedną z nich. Druga grupa to inkumbeci w nieformalnych związkach z partiami - czasami to tylko platoniczna miłość, wyrażająca się jednak w decyzji bardzo wymiernej - niewystawiania swojego pretendenta. Trzecia grupa to prawnie regulowane związki - inkumbenci będący oficjalnymi kandydatami partii. Wreszcie - dla porównania - trzy przypadki bez inkumbenta. W pozostałych kolumnach wyniki pretendentów 3 głównych miejskich partii. Do tego rubryka dla ex-inkumbentów odwołanych w drodze referendum, którzy jednak się nie zrazili i startują ponownie. Na czarno wyróżniono wygrane w pierwszej turze. Wytłuszczono pozostałych zwycięzców. Posortowano w grupach według wysokości poparcia.


Widoczna "na oko" różnica w specyfice każdej z sytuacji uwidacznia się w postaci średniej (choć średnia z trzech przypadków ma charakter wyłącznie wizualizacji). W tabeli podana została średnia wysokość poparcia w procentach, poparcie dla najsilniejszego konkurenta oraz ich relacje - różnica (czyli przewaga) oraz suma (czyli dominacja pojedynku tych dwóch nad resztą). Dla porównanie wartości z 2006 w takich samych kategoriach.
Generalnie wartości średnie są nieomal identyczne. Jedyne, co się jakoś zmieniło to przewaga quasi-partyjnych nad konkurentami - zmalały wyniki tych pierwszych a wzrosły drugich.
Dalej widać, że wrzucanie do jednego worka dwóch pierwszych kategorii jest bardzo mylące. Choć w 2010 mylące jakby mniej. Obie kategorie różnicują się wewnętrznie, lecz dalej i najlepszy i najgorszy z drugiej  kategorii jest lepszy od swoich odpowiedników z pierwszej. Partyjni inkumbenci są średnio minimalnie lepsi od postpartyjnych. Pretendenci, nawet przy braku inkumbenta, mają trudniej.
Na koniec problem wierności elektoratów ogólnopolskich, mierzonych poparciem dla odpowiedniej listy w sejmiku. Dla każdej partii oddzielnie, w rozbiciu na cztery sytuacje jej kandydata. "Charakter rywalizacji" odnosi się do statusu kandydata danej partii, w porównaniu z konkurencją. W tabeli średnie wyniki kandydatów o takim statusie, jako procent poparcia "sejmikowego".
 
Wzór jest oczywisty. "Związki niesakramentalne" raz jeszcze pokazują swą atrakcyjność. Wypadałoby docenić konserwatyzm obyczajowy PO, rezygnującej z takich układów, gdyby nie opisane dwa tygodnie temu motywacje. Ciekawe jest też istotne obniżenie wyników pretendentów w otwartej walce - bez inkumbenta. W szczegółowym oglądzie okazuje się, że tacy pretendenci zostali w części przypadków poddani ostrej konkurencji ze strony quasi-inkumbentów, w szczególności zaś przez byłych wiceprezydentów (Lublin, Łódź) lub inne osoby już jakoś związane z danym urzędem (Wrona, Sierakowska).
Czy to wszystko rokuje dobrze, czy źle, to oczywiście temat na szerszą dyskusję. Nie powinna ona jednak odrywać się od faktów i operować łudzącymi zestawieniami. Najczęściej tak jednak robi. Na koniec raz jeszcze przypomnienie - nie ma w największych miastach przypadków bezpartyjnego samorządowego panieństwa. Są skomplikowane układy wzajemnych związków inkumbentów i partii - efekty "antypartyjnej" retoryki obecnej w opisywaniu samorządu od 20 już lat, chorobliwego charakteru relacji wewnątrz naszych partii oraz furtek, jakie tworzy rywalizacja w dwóch turach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka